Historie ludzi, którzy swoją ogromną wiarą i modlitwą wymodlili łaski dla siebie i swoich bliskich. Wiele z poniższych świadectw może się wydawać niemożliwymi do uwierzenia. Modlitwa czyni cuda i te opowieści są najlepszymi potwierdzeniami tych słów.
O Krucjacie dowiedziałam się z ulotki, którą znalazłam w szkole córki i z książki Doroty Sobolewskiej-Bieleckiej „Dzieciom, które chciały żyć”, ale ruch pro-life jest mi bliski od dawna, choć trudno mi powiedzieć, kiedy i jaki to się zaczęło. Samo zaangażowanie w Krucjatę to sprawa niedawna (ok. 2 miesiące). Moim zobowiązaniem jest oczywiście przede wszystkim modlitwa, oprócz Krucjaty angażuję się nieprzerwanie w modlitwę w obronie życia poczętego (kiedy kończę jedną, zaczynam drugą).
Jeśli chodzi o inne działania, to uczę moje dzieci o tym, jak rozwija się dzieciątko w łonie mamy (m.in. pokazuję im filmy o porodzie; wielkim przeżyciem było też dla nich zobaczenie i dotknięcie figurki-modelu dzieciątka ok. 10 tyg. ciąży). Ponadto, powoli przygotowuję się do pracy douli i psychologa ze szczególnym naciskiem na szerzenie postawy szacunku do życia („powoli” wynika z faktu, że do tej pory byłam z dziećmi w domu. Mój najmłodszy syn ma dopiero 2,5 roku). Chciałabym także współpracować z hospicjum perinatalnym WHD, jeśli będzie to możliwe.
Uczestnictwo w Krucjacie Modlitwy w Obronie Dzieci Poczętych to dla mnie rodzaj powołania, którego nie umiem racjonalnie wytłumaczyć. W pewnym momencie życia zrozumiałam i poczułam głęboko w sobie, że życie, także w swoim najbardziej biologicznym i fizjologicznym wymiarze jest święte. To właściwe słowo: „święte”. Nie ja decyduję kiedy się pojawi ani kiedy zakończy (choć wierzę, że tak naprawdę nigdy się nie kończy). Jestem tylko wspólnikiem w cudzie. Mam ten przywilej jako człowiek, jako kobieta. Bezbronne dziecko w łonie matki, całkowicie od niej zależne, stanowiące nadzieję i obietnicę, i kobieta, która rodzi się do macierzyństwa (czasem bardzo krótkiego) i mężczyzna, która staje się ojca — urzeka mnie to, porusza do głębi.
Aborcja jest najgorszą że zbrodni, bo zabiera życie komuś, kto nijak nie może się bronić. Jako kobieta i matka czuję się odpowiedzialna za obronę życia, bo zawsze jest darem (nikt z nas nie przewidzi przeszłości, choć niektórzy lekarze wierzą w swoje umiejętności w tym zakresie ) i jest święte. Krucjata jest jedną z metod walki o to, co dla mnie ważne.
Głęboko współczuję kobietom, które dopuściły się aborcji i mężczyznom, którzy im na to pozwolili. Chciałabym im też móc pomagać, no życia można bronić zawsze i na każdym etapie.
Anna Sumiła
I. „Rycerz Niepokalanej” nr 3/2011
8 października 2010, Lublin
Jako młoda dziewczyna dokonałam paru aborcji, gdyż prowadziłam bardzo rozwiązły tryb życia. Po skończeniu studiów zostałam skierowana do pracy w liceum w niewielkim miasteczku. Tam ustatkowałam się, poznałam męża i zaczęłam normalne życie. Konsekwencją dokonanych aborcji było pięć kolejnych poronionych ciąż. Byłam przekonana, że już nigdy nie urodzę dziecka. W jakiś sposób wiedziałam, że sama zgotowałam sobie taki los i nie mogę obwiniać nikogo za brak potomstwa. W końcu zdecydowałam się z mężem na adopcję. W tym czasie jedna z moich uczennic wyznała mi, że jest w ciąży i nie będzie jej przez kilka dni. Zaproponowałam jej pomoc w postaci wyjazdu do mojej rodziny, gdzie z dala od swego środowiska może urodzić dziecko, które potem, jeśli będzie chciała, może oddać mi do adopcji lub na wychowanie. Dziewczyna zgodziła się. To była pierwsza taka sytuacja. Potem w ciągu kolejnych trzech lat takich przypadków było jeszcze cztery. Wszystkie dziewczyny urodziły swoje dzieci i oddały mi je na wychowanie. W ten sposób Pan Bóg dał mi łaskę czwórki wspaniałych dzieci.
Lucyna N.
II „Rycerz Niepokalanej” nr 3/2011
22 września 2010, Warszawa
Kilka lat temu popełniłam grzech cudzołóstwa i konsekwencją tego była niechciana ciąża. Nie wiedziałam, co z sobą zrobić, dlatego też zdecydowałam się na zabicie dziecka. Wydawało mi się to łatwe, gdyż myślałam, że w ten sposób ukryję swój grzech. Po aborcji moje życie stało się nie do zniesienia, popadłam w depresję. Po długim czasie, z pomocą kapłanów odnalazłam względny spokój sumienia. Znalazłam też dobrego męża, który wiedział o moim grzechu i mi go przebaczył. Okazało się jednak, że konsekwencją aborcji jest uszkodzenie macicy i niemożliwość posiadania potomstwa. Bardzo to przeżyłam. Czułam się podwójnie winna, gdyż mój grzech sprawił, że mąż nie mógł cieszyć się radością potomstwa. Dużo modliłam się i pokutowałam. W końcu okazało się, że w niewyjaśniony sposób dla medycyny, w moim łonie poczęło się życie, za które jestem bardzo wdzięczna Jezusowi i Maryi Niepokalanej.
Marianna K.
III. „Rycerz Niepokalanej” nr 3/2011
15 sierpnia 2010, Kolbuszowa
Kochana Matko Niepokalana, chcę Ci podziękować z całego serca za wnuczka Kacperka i malutka Amelkę. Trzy lata temu zaraz po urodzeniu okazało się, że wnuczek ma chorobę hemolityczną noworodków. Został on przewieziony na sygnale do szpitala wojewódzkiego na transfuzję krwi. Gorąco modliłam się do Matki Bożej i Ojca Świętego Jana Pawła II. Z synem zamówiliśmy Mszę świętą w intencji dziecka. Okazało się, że transfuzja nie była potrzebna. W 2010 roku urodziła się Amelka. Opatrzność Boża sprawiła, że dziecko przyszło na świat w szpitalu wojewódzkim. Wyniknął jeszcze większy konflikt krwi i bez transfuzji się nie obeszło. Było bardzo źle, bo wnuczka dostała zapalenia otrzewnej, wymiotowała żółcią, nie przyjmowała pokarmów, a z dnia na dzień jej stan się pogarszał. Gorąco modliliśmy się do Matki Bożej. Znowu zamówiłam Mszę świętą w intencji dziecka. Niespodziewanie dostaliśmy cudowne wino Matki Bożej Gidelskiej i obrazek z modlitwą. Synowa zaufała Bogu i smoczek z kropelką wina dała dziecku do buzi. Powtarzała to przez trzy dni. Zaraz dziecku zrobiło się lepiej i za parę dni zupełnie zdrowe wróciło do domu.
Wdzięczna czcicielka Matki Bożej
IV. „Rycerz Niepokalanej” nr 7–8/2012
7 grudnia 2011, Kielce
Mając 15 lat wyszłam z domu, zarabiając na swe utrzymanie i życie. Wyszłam za mąż, mam dwoje dzieci. Ojciec po śmierci mojej mamy ożenił się ponownie. Pod wpływem sugestii komunizmu załamał się w wierze. W maju 2011 r. zaczął chorować na miażdżycę, noga zaczęła gnić. Pojechałam do ojca, aby go zachęcić, by przyjął księdza i wyspowiadał się. Ojciec powiedział, że w Boga wierzy, ale księdza nie chce. Żadne argumenty go nie przekonywały. Pojechałam do Częstochowy, aby u Niepokalanej szukać pomocy. Ksiądz mówił mi, abym zawierzyła ojca Matce Bożej i modliła się. Było to 24 maja 2011 r., w święto Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Potem jeszcze dwa razy próbowałam nakłonić ojca, lecz nic to nie dało. W lipcu 2011 r. ojciec znalazł się w szpitalu, gdzie ucięto mu nogę. Stan jego był krytyczny. W szpitalu zgodził się przyjąć sakrament namaszczenia chorych. Po tym sakramencie uspokoił się i pytał, kiedy Bóg zabierze go do siebie. Umarł w sierpniu 2011 r. Matka Boża Częstochowska, której zawierzyłam całe moje życie oraz sprawy niemożliwe dla człowieka, sama pomagała.
Danuta
V. „Rycerz Niepokalanej” nr 7–8/2012
Grudzień 2011, woj. pomorskie
1 sierpnia 2011 r. syn Tomasz spadł z rusztowania, z wysokości ok. 1,5 m. Uraz głowy był bardzo poważny. Syn był nieprzytomny. Zaraz po upadku dostał krwotoku z ucha i został helikopterem przetransportowany do Akademii Medycznej w Gdańsku. Tam okazało się, że ma pęknięty oczodół, połamaną kość jarzmową z przemieszczeniem, stłuczenie i obrzęk mózgu, krwiak na potylicy wielkości 12 cm, szeroki i wysoki na 3 cm. Rokowania były bardzo złe. W pierwszym momencie toczyła się walka o życie i został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Lekarz powiedział, że jeżeli przeżyje, to nie będzie mówił, słyszał, widział, a nawet chodził. Było ogromne przerażenie i rozpacz. Zamówiłam Mszę świętą. Prosiłam o modlitwę, kogo tylko mogłam, odmawiałam różaniec. Przyrzekłam, że będę odmawiać codziennie Koronkę. Prosiłam Matkę Bożą również o wstawiennictwo u swego Syna, i wszystkich świętych o pomoc. Po 6 dniach syn zaczął powoli rozmawiać, a po 10 dniach wolno chodzić. Jak zeszła opuchlizna, można było przeprowadzić operację i złamanie to zostało scalone płytką. 23 sierpnia wyszedł już ze szpitala. Ma tylko niedosłuch i bóle głowy, ale to jest cud, bo inaczej nie można tego nazwać. Głowę, a szczególnie to miejsce, które było uszkodzone, smarowaliśmy wodą z Lourdes.
Wdzięczna matka
VI. „Rycerz Niepokalanej” nr 4/2011
14 grudnia 2010, Bielsko-Biała
Syn z synową 5 lat czekali na upragnione potomstwo. Lekarze nie dawali im szans, proponując metodę in vitro. Zaczęliśmy się gorąco modlić, m.in. odmawiana była cały czas Nowenna Pompejańska. Do modlitwy włączyli się nasi znajomi, krewni oraz grupy modlitewne. Odprawiane były Msze święte w ich intencji. Modliliśmy się nieustannie około trzech lat. Były chwile zwątpienia, ale nie ustawaliśmy w modlitwie. Oboje zaczęli się powoli przysposabiać do adopcji. I oto wielka radość – synowa poczęła. Ciąża jedna cały czas była zagrożona, a lekarze zapowiadali, że poród będzie przedwczesny. My jednak ufaliśmy Panu i modliliśmy się dalej. W październiku urodził się zdrowy wnuk Janek, który wnosi mnóstwo szczęścia i radości do naszej rodziny. Codziennie dziękujemy Panu za ten cud Bożej miłości.
Teresa
VII. „Rycerz Niepokalanej” nr 4/2011
15 grudnia 2010, Warszawa
Dwa lata temu zachorowałam na raka. Miałam przerzuty na narządach rodnych. Myślałam, że nie będę mogła mieć dzieci. Mąż codziennie powtarzał mi, że widocznie Bóg tak chce i że jak wyzdrowieję postaramy się o adopcję. Chcę dodać, że przez 7 lat naszego małżeństwa bezskutecznie staraliśmy się o potomstwo. Po leczeniu lekarze stwierdzili, że nie mam szans na dziecko. Zaczęliśmy starania o adopcję. W tym czasie codziennie modliłam się do Niepokalanej i powierzałam Jej swoje życie. W październiku okazało się, że jestem w stanie błogosławionym. Lekarz nie wierzył, że zaszłam w ciążę i był przekonany, że i tak nie donoszę dziecka. Stało się jednak inaczej. Wbrew lekarskim oczekiwaniom urodziłam zdrową córkę.
Marta K.
VIII. „Rycerz Niepokalanej” nr 7–8/2011
23 lutego 2011, Gorzów Wielkopolski
30 lat temu przy pierwszej ciąży żona miała poronienie określone przez lekarzy, jako samoistne. Przy następnej, po zmianie lekarza i po dokładnych badaniach, które odbyły się w 5. miesiącu ciąży, okazało się, że żona jest nosicielem dwóch rodzajów choroby odzwierzęcej: toksoplazmy i listeriozy. To one najprawdopodobniej brutalnie zniszczyły pierwsze nasze dziecko w 3. miesiącu macierzyństwa. Jakież było moje przerażenie, kiedy przeczytałem, jakie skutki dla płodu mogą wywołać te choroby. Nie można już było zastosować poważniejszego leczenia. Pomyślałem sobie, że jedynym ratunkiem może być tylko pomoc Pana Jezusa i Matki Bożej. Modliłem się przez 3 miesiące szczerą, choć może nie do końca dojrzałą, modlitwą o urodzenie zdrowego dziecka. Prośby moje zostały wysłuchane. Syn urodził się zdrowy i duży. Co więcej, po badaniach okazało się, że choroby się na niego nie przeniosły. Aby choć trochę podziękować i pomóc uratować jedno istnienie ludzkie, postanowiłem odmawiać przez 9 miesięcy różaniec w intencji nienarodzonego dziecka, który skończyłem w grudniu 2010 r. Pomimo rozlicznych kłopotów i bardzo poważnej nieuleczalnej choroby żony, czujemy opiekę Bożą, za którą z całego serca dziękujemy.
Zbigniew
IX. „Miłujcie się!” nr 4/2014
„Zaufałam Bożemu miłosierdziu”
W Wielkim Tygodniu dowiedziałam się, że u mojej siostry wykryto guza na nerce i że ma skierowanie do szpitala. Diagnoza nie była pocieszająca. Kiedy do niej zadzwoniłam, aby jej dodać otuchy, była załamana. Niedawno w jej pracy zmarł na raka młody chłopak (siostra bardzo to przeżyła), a ponadto jej najlepsza koleżanka walczyła z tą samą chorobą. Za dwa dni przypadał Wielki Piątek i chciałam wtedy rozpocząć modlitwę Nowenną do Miłosierdzia Bożego. Powiedziałam siostrze, aby się nie martwiła i poprosiłam ją, aby włączyła się do modlitwy, tym bardziej, że do szpitala miała się udać dzień po pierwszej niedzieli po Wielkanocy, kiedy to przypada święto Bożego Miłosierdzia. Ona jednak smutno mi odpowiedziała, że po tym wszystkim, co ostatnio widziała, jakoś trudno jej uwierzyć, że wszystko dobrze się skończy. Powiedziałam jej, że w takim razie ja będę wierzyć za nią. Gorąco prosiłam o uzdrowienie Jezusa Miłosiernego, powierzając Jego opiece lekarzy oraz moją siostrę. Błagałam, aby Bóg wzmocnił jej wiarę. Niedzielę Miłosierdzia siostra spędziła w sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach wraz ze swoją chorą koleżanką. Była u spowiedzi i przyjęła Jezusa w Komunii świętej. Całkowicie oddała Mu siebie na Jego wyłączną własność. W poniedziałek udała się do szpitala, w którym wykonano tomografię komputerową. Okazało się, że guz zniknął, a nerka jest zdrowa! Następnego dnia siostra została wypisana ze szpitala. Kiedy zadzwoniła, powiedziała tylko, że to był cud. Pan Jezus uzdrowił ją najpierw duchowo, a potem fizycznie.
Jezu, ufam Tobie!
Czcicielka Miłosierdzia Bożego
XI. „Rycerz Niepokalanej” nr 8/2007
Bytom
Wielka radość zapanowała w naszym domu, gdy okazało się, że oczekuję drugiego dziecka. Szybko jednak została zakłócona troską o maleństwo. Najpierw podejrzenie ciąży pozamacicznej, potem zagrażające poronienie, leki na podtrzymanie, wreszcie szpital. Przez cały ten czas odmawiałam Różaniec, Koronkę do Bożego Miłosierdzia, Koronkę do Matki Bożej Miłosierdzia i wiele innych modlitw, prosząc o życie i zdrowie dla naszego dziecka.
Ciąża została utrzymana, więc wróciłam do domu, do naszego stęsknionego trzylatka. Nie na długo jednak. W piątym miesiącu ciąży straciłam przytomność. Cud, że nie straciłam dziecka. Badania wykazały, że z dzieckiem wszystko w porządku. Okazało się natomiast, że to ja mogę stracić życie w trakcie porodu. Rozpacz, strach, ból i łzy. Zwłaszcza, gdy patrzyłam na syna. Po powrocie do domu w moje ręce wpadł jeden z numerów „Rycerza Niepokalanej”. Naprowadził mnie na Cudowny Medalik. Z wiarą i zaufaniem założyłam go na szyję, a Niepokalanej obiecałam złożyć publiczne podziękowanie w „Rycerzu”, jeśli wszystko dobrze się skończy. W siódmym miesiącu ciąży znów trafiłam do szpitala. Zaczął mi grozić przedwczesny poród. W 37. tygodniu ciąży nastąpiła akcja porodowa. Dostałam wysokiego ciśnienia. Z rzucawką oraz zagrażającą zamartwicą wewnątrzmaciczną płodu trafiłam na salę operacyjną. Przeprowadzono zabieg cesarskiego cięcia. Nie można było podać mi narkozy, więc byłam w pełni świadoma wszystkiego, co się ze mną działo. Ciałem wstrząsały drgawki, myśli były rozbiegane. Próbowałam się modlić, ale nic mi z tego nie wychodziło. W końcu z ufnością, na jaką mnie było stać, rzekłam w duszy, kierując swe myśli ku Bogu: „Cokolwiek się tutaj wydarzy, niech będzie tak, jak Ty tego chcesz, Panie” – i całkowicie powierzyłam siebie i dziecko Niepokalanej i Jej Synowi. Pokoju, jaki spłynął na mnie w tym momencie, nie da się opisać słowami. Zabieg przeszedł bez dalszych komplikacji. Dobry Bóg obdarzył nas zdrową córeczką. Ja wyszłam ze wszystkiego bez uszczerbku na zdrowiu, a dziś pragnę spłacić swój dług.
Dziękuję Niepokalanej Maryi oraz Jej Miłosiernemu Synowi za dar życia i zdrowia naszej córeczki. Za uratowanie mnie z niebezpieczeństwa utraty życia, za opiekę i wsparcie w tych trudnych chwilach oraz za wszystkie łaski i wysłuchane prośby, a św. Annie, mojej patronce, za wstawiennictwo.
Wdzięczna Anna R.
XI. „Rycerz Niepokalanej”, nr 9/2005
Bełchatów
Gdy w 1987 r. urodziła nam się córka, lekarz ginekolog powiedział mi, żebym zaniechał więcej dzieci, bo poślę żonę na tamten świat. Żona pierwsze i drugie dziecko urodziła przy pomocy cesarskiego cięcia. Przez okres obydwu ciąż była na podtrzymaniu, lekach i zwolnieniu lekarskim. Wziąłem sobie te słowa mocno do serca. Postanowiliśmy z żoną, że nie będziemy mieli więcej dzieci. Bóg jednak miał inne plany, gdyż w 1989 r. żona ponownie zaszła w ciążę. Rano żona udała się do lekarza, aby usunąć poczęte dziecko. Lekarz przepisał żonie pigułki wczesnoporonne. Pewnego dnia wróciłem z pracy. Żona mi mówi, że obserwowała przez okno ludzi, którzy prowadzą troje dzieci i spodobała się jej taka liczna rodzina. Ale zapytała jednocześnie jak wychowamy trójkę dzieci, skoro ja piję, i marnuję pieniądze i zdrowie. Przyrzekłem żonie, że nie będę pił, a niech to dziecko się urodzi. Ale żona nie bardzo w to wierzyła. Chodziliśmy oboje jak struci, nie wiedząc, co czeka nas w przyszłości. Żona wybrała się do szpitala, aby umówić się na zabieg – usunięcie ciąży. W drodze okazało się, że nie ma pieniędzy, które były przeznaczone na ten zabieg. Ja natomiast w pracy, w tym samym czasie, miałem przygodę z prądem. Podczas podłączania grzejnika nastąpiło zwarcie. Stałem w ogniu i nie wiedziałem, co się dzieje. Jednak nic mi się nie stało. Wróciłem do domu, żona zapłakana opowiadała, co jej się przydarzyło. I wtedy zrozumiałem, że Bóg nie pozwala nam tego dziecka usunąć. W naszym kościele odbywały się misje parafialne. Poszliśmy z żona na Mszę świętą. Nadal nie wiedzieliśmy, jaką podjąć decyzję. Podszedłem do konfesjonału, wyznałem swoje bóle i grzechy. Kapłan dał mi kilka przykładów interwencji Matki Bożej i polecił, żebym tę sprawę powierzył Maryi. Po odejściu od konfesjonału ukląkłem, prosząc ze łzami w oczach Matkę Bożą o ratunek. Ślubowałem Jej jednocześnie, że w zamian do końca życia nie wezmę alkoholu do ust i wraz z moją rodziną nie opuścimy żadnej niedzielnej Mszy świętej. Zaczęły się szare dni. Niepokój ustał, a żona czuła się dobrze. Kontrole u lekarza potwierdzały, że płód rozwija się prawidłowo. 25 października 1989 r. przy pomocy cesarskiego cięcia urodziła się córka. Dziś ma 16 lat, jest zdrowa i bardzo zdolna. Tworzymy 5‑osobową rodzinę. To wszystko zawdzięczam Niepokalanej.
Burek
XII. „Miłujcie się!” nr 5/2014
„Miłosierdzie Boże uratowało moją wnuczkę”
Od samego początku życie nienarodzonego dziecka mojej córki Ewy było zagrożone. Przez cztery miesiące moja córka niemal ciągle przebywała w szpitalu z powodu ciągłych krwotoków w łożysku. Prosiłem Niepokalaną oraz św. Annę o pomoc, im obu zawierzając tę sprawę. Sytuacja była tak poważna, że córka nie otrzymała przepustki do domu na okres Świąt Wielkanocnych. Na początku kwietnia, podczas spowiedzi św. powiedziałem do kapłana następujące słowa: „W maju kończę 11. duchową adopcję dziecka poczętego, a nie mogę uprosić łaski dla swojej córki i poczętego w jej łonie dziecka, aby mogło urodzić się żywe”. Ksiądz polecił mi „szturm” modlitewny do Aniołów Stróżów. W domu znalazłem „szturmówkę” – zestaw modlitw do Aniołów Stróżów o wyproszenie łaski. Postanowiłem, że będę odmawiał te modlitwy przez dziewięć dni.
Na tydzień przed Wielkanocą lekarze stwierdzili, że łożysko mojej córki jest odklejone, oraz że są w nim skrzepy po krwotoku. Patrząc po ludzku, w żaden sposób nie można było zaradzić tej sprawie. Nie skończyłem jeszcze nowenny do Aniołów Stróżów, a w Wielki Piątek rozpocząłem kolejną nowennę w tej sprawie – do Bożego Miłosierdzia, przed świętem Bożego Miłosierdzia, według rozważań o Bożym Miłosierdziu św. Tereski i św. Faustyny.
Moja modlitwa została wysłuchana. W ostatnim dniu Nowenny do Bożego Miłosierdzia, a w przeddzień święta Bożego Miłosierdzia, lekarze stwierdzili, że łożysko jest przyklejone i nie ma w nim już żadnych skrzepów krwi. W tym też dniu moja córka opuściła szpital i do końca ciąży już do niego nie wróciła. 6 września urodził śliczną córkę – Tereskę.
Bogu niech będą dzięki za Jego nieskończone miłosierdzie! O tym jak modlitwa Koronką do Bożego Miłosierdzia otwiera nasze serca na Boże działanie, tak mówił Pan Jezus: „Kapłani będą podawać grzesznikom, jako ostatnią deskę ratunku; chociażby był grzesznik najzatwardzialszy, jeżeli raz tylko odmówi tę koronkę, dostąpi łaski z nieskończonego Miłosierdzia Mojego. Pragnę, aby poznał świat cały Miłosierdzie moje; niepojętych łask pragnę udzielać duszom, które ufają mojemu miłosierdziu” (Dz. 687).
Dziękuję też Niepokalanej, św. Annie oraz Aniołom Stróżom – za wstawienniczą modlitwę oraz za pomoc w tej sprawie.
Jerzy