„Pilnie potrzebna jest wielka modlitwa za życie, przenikająca cały świat [EV, 100]”

Potęga modlitwy

Potęga modlitwy

Historie ludzi, któ­rzy swo­ją ogrom­ną wia­rą i modli­twą wymo­dli­li łaski dla sie­bie i swo­ich bli­skich. Wiele z poniż­szych świa­dectw może się wyda­wać nie­moż­li­wy­mi do uwie­rze­nia. Modlitwa czy­ni cuda i te opo­wie­ści są naj­lep­szy­mi potwier­dze­nia­mi tych słów.

O Krucjacie dowie­dzia­łam się z ulot­ki, któ­rą zna­la­złam w szko­le cór­ki i z książ­ki Doroty Sobolewskiej-Bieleckiej „Dzieciom, któ­re chcia­ły żyć”, ale ruch pro-life jest mi bli­ski od daw­na, choć trud­no mi powie­dzieć, kie­dy i jaki to się zaczę­ło. Samo zaan­ga­żo­wa­nie w Krucjatę to spra­wa nie­daw­na (ok. 2 mie­sią­ce). Moim zobo­wią­za­niem jest oczy­wi­ście przede wszyst­kim modli­twa, oprócz Krucjaty anga­żu­ję się nie­prze­rwa­nie w modli­twę w obro­nie życia poczę­te­go (kie­dy koń­czę jed­ną, zaczy­nam drugą).

Jeśli cho­dzi o inne dzia­ła­nia, to uczę moje dzie­ci o tym, jak roz­wi­ja się dzie­ciąt­ko w łonie mamy (m.in. poka­zu­ję im fil­my o poro­dzie; wiel­kim prze­ży­ciem było też dla nich zoba­cze­nie i dotknię­cie figur­ki-mode­lu dzie­ciąt­ka ok. 10 tyg. cią­ży). Ponadto, powo­li przy­go­to­wu­ję się do pra­cy douli i psy­cho­lo­ga ze szcze­gól­nym naci­skiem na sze­rze­nie posta­wy sza­cun­ku do życia („powo­li” wyni­ka z fak­tu, że do tej pory byłam z dzieć­mi w domu. Mój naj­młod­szy syn ma dopie­ro 2,5 roku). Chciałabym tak­że współ­pra­co­wać z hospi­cjum per­ina­tal­nym WHD, jeśli będzie to możliwe.

Uczestnictwo w Krucjacie Modlitwy w Obronie Dzieci Poczętych to dla mnie rodzaj powo­ła­nia, któ­re­go nie umiem racjo­nal­nie wytłu­ma­czyć. W pew­nym momen­cie życia zro­zu­mia­łam i poczu­łam głę­bo­ko w sobie, że życie, tak­że w swo­im naj­bar­dziej bio­lo­gicz­nym i fizjo­lo­gicz­nym wymia­rze jest świę­te. To wła­ści­we sło­wo: „świę­te”. Nie ja decy­du­ję kie­dy się poja­wi ani kie­dy zakoń­czy (choć wie­rzę, że tak napraw­dę nigdy się nie koń­czy). Jestem tyl­ko wspól­ni­kiem w cudzie. Mam ten przy­wi­lej jako czło­wiek, jako kobie­ta. Bezbronne dziec­ko w łonie mat­ki, cał­ko­wi­cie od niej zależ­ne, sta­no­wią­ce nadzie­ję i obiet­ni­cę, i kobie­ta, któ­ra rodzi się do macie­rzyń­stwa (cza­sem bar­dzo krót­kie­go) i męż­czy­zna, któ­ra sta­je się ojca — urze­ka mnie to, poru­sza do głębi.

Aborcja jest naj­gor­szą że zbrod­ni, bo zabie­ra życie komuś, kto nijak nie może się bro­nić. Jako kobie­ta i mat­ka czu­ję się odpo­wie­dzial­na za obro­nę życia, bo zawsze jest darem (nikt z nas nie prze­wi­dzi prze­szło­ści, choć nie­któ­rzy leka­rze wie­rzą w swo­je umie­jęt­no­ści w tym zakre­sie ) i jest świę­te. Krucjata jest jed­ną z metod wal­ki o to, co dla mnie ważne.

Głęboko współ­czu­ję kobie­tom, któ­re dopu­ści­ły się abor­cji i męż­czy­znom, któ­rzy im na to pozwo­li­li. Chciałabym im też móc poma­gać, no życia moż­na bro­nić zawsze i na każ­dym etapie.

Anna Sumiła

 

I. „Rycerz Niepokalanej” nr 3/2011

8 paź­dzier­ni­ka 2010, Lublin

Jako mło­da dziew­czy­na doko­na­łam paru abor­cji, gdyż pro­wa­dzi­łam bar­dzo roz­wią­zły tryb życia. Po skoń­cze­niu stu­diów zosta­łam skie­ro­wa­na do pra­cy w liceum w nie­wiel­kim mia­stecz­ku. Tam ustat­ko­wa­łam się, pozna­łam męża i zaczę­łam nor­mal­ne życie. Konsekwencją doko­na­nych abor­cji było pięć kolej­nych poro­nio­nych ciąż. Byłam prze­ko­na­na, że już nigdy nie uro­dzę dziec­ka. W jakiś spo­sób wie­dzia­łam, że sama zgo­to­wa­łam sobie taki los i nie mogę obwi­niać niko­go za brak potom­stwa. W koń­cu zde­cy­do­wa­łam się z mężem na adop­cję. W tym cza­sie jed­na z moich uczen­nic wyzna­ła mi, że jest w cią­ży i nie będzie jej przez kil­ka dni. Zaproponowałam jej pomoc w posta­ci wyjaz­du do mojej rodzi­ny, gdzie z dala od swe­go śro­do­wi­ska może uro­dzić dziec­ko, któ­re potem, jeśli będzie chcia­ła, może oddać mi do adop­cji lub na wycho­wa­nie. Dziewczyna zgo­dzi­ła się. To była pierw­sza taka sytu­acja. Potem w cią­gu kolej­nych trzech lat takich przy­pad­ków było jesz­cze czte­ry. Wszystkie dziew­czy­ny uro­dzi­ły swo­je dzie­ci i odda­ły mi je na wycho­wa­nie. W ten spo­sób Pan Bóg dał mi łaskę czwór­ki wspa­nia­łych dzieci.

Lucyna N.

 

II „Rycerz Niepokalanej” nr 3/2011

22 wrze­śnia 2010, Warszawa

Kilka lat temu popeł­ni­łam grzech cudzo­łó­stwa i kon­se­kwen­cją tego była nie­chcia­na cią­ża. Nie wie­dzia­łam, co z sobą zro­bić, dla­te­go też zde­cy­do­wa­łam się na zabi­cie dziec­ka. Wydawało mi się to łatwe, gdyż myśla­łam, że w ten spo­sób ukry­ję swój grzech. Po abor­cji moje życie sta­ło się nie do znie­sie­nia, popa­dłam w depre­sję. Po dłu­gim cza­sie, z pomo­cą kapła­nów odna­la­złam względ­ny spo­kój sumie­nia. Znalazłam też dobre­go męża, któ­ry wie­dział o moim grze­chu i mi go prze­ba­czył. Okazało się jed­nak, że kon­se­kwen­cją abor­cji jest uszko­dze­nie maci­cy i nie­moż­li­wość posia­da­nia potom­stwa. Bardzo to prze­ży­łam. Czułam się podwój­nie win­na, gdyż mój grzech spra­wił, że mąż nie mógł cie­szyć się rado­ścią potom­stwa. Dużo modli­łam się i poku­to­wa­łam. W koń­cu oka­za­ło się, że w nie­wy­ja­śnio­ny spo­sób dla medy­cy­ny, w moim łonie poczę­ło się życie, za któ­re jestem bar­dzo wdzięcz­na Jezusowi i Maryi Niepokalanej.

Marianna K.

 

III. „Rycerz Niepokalanej” nr 3/2011

15 sierp­nia 2010, Kolbuszowa

Kochana Matko Niepokalana, chcę Ci podzię­ko­wać z całe­go ser­ca za wnucz­ka Kacperka i malut­ka Amelkę. Trzy lata temu zaraz po uro­dze­niu oka­za­ło się, że wnu­czek ma cho­ro­bę hemo­li­tycz­ną nowo­rod­ków. Został on prze­wie­zio­ny na sygna­le do szpi­ta­la woje­wódz­kie­go na trans­fu­zję krwi. Gorąco modli­łam się do Matki Bożej i Ojca Świętego Jana Pawła II. Z synem zamó­wi­li­śmy Mszę świę­tą w inten­cji dziec­ka. Okazało się, że trans­fu­zja nie była potrzeb­na. W 2010 roku uro­dzi­ła się Amelka. Opatrzność Boża spra­wi­ła, że dziec­ko przy­szło na świat w szpi­ta­lu woje­wódz­kim. Wyniknął jesz­cze więk­szy kon­flikt krwi i bez trans­fu­zji się nie obe­szło. Było bar­dzo źle, bo wnucz­ka dosta­ła zapa­le­nia otrzew­nej, wymio­to­wa­ła żół­cią, nie przyj­mo­wa­ła pokar­mów, a z dnia na dzień jej stan się pogar­szał. Gorąco modli­li­śmy się do Matki Bożej. Znowu zamó­wi­łam Mszę świę­tą w inten­cji dziec­ka. Niespodziewanie dosta­li­śmy cudow­ne wino Matki Bożej Gidelskiej i obra­zek z modli­twą. Synowa zaufa­ła Bogu i smo­czek z kro­pel­ką wina dała dziec­ku do buzi. Powtarzała to przez trzy dni. Zaraz dziec­ku zro­bi­ło się lepiej i za parę dni zupeł­nie zdro­we wró­ci­ło do domu.

Wdzięczna czci­ciel­ka Matki Bożej

 

IV. „Rycerz Niepokalanej” nr 7–8/2012

7 grud­nia 2011, Kielce

Mając 15 lat wyszłam z domu, zara­bia­jąc na swe utrzy­ma­nie i życie. Wyszłam za mąż, mam dwo­je dzie­ci. Ojciec po śmier­ci mojej mamy oże­nił się ponow­nie. Pod wpły­wem suge­stii komu­ni­zmu zała­mał się w wie­rze. W maju 2011 r. zaczął cho­ro­wać na miaż­dży­cę, noga zaczę­ła gnić. Pojechałam do ojca, aby go zachę­cić, by przy­jął księ­dza i wyspo­wia­dał się. Ojciec powie­dział, że w Boga wie­rzy, ale księ­dza nie chce. Żadne argu­men­ty go nie prze­ko­ny­wa­ły. Pojechałam do Częstochowy, aby u Niepokalanej szu­kać pomo­cy. Ksiądz mówił mi, abym zawie­rzy­ła ojca Matce Bożej i modli­ła się. Było to 24 maja 2011 r., w świę­to Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Potem jesz­cze dwa razy pró­bo­wa­łam nakło­nić ojca, lecz nic to nie dało. W lip­cu 2011 r. ojciec zna­lazł się w szpi­ta­lu, gdzie ucię­to mu nogę. Stan jego był kry­tycz­ny. W szpi­ta­lu zgo­dził się przy­jąć sakra­ment namasz­cze­nia cho­rych. Po tym sakra­men­cie uspo­ko­ił się i pytał, kie­dy Bóg zabie­rze go do sie­bie. Umarł w sierp­niu 2011 r. Matka Boża Częstochowska, któ­rej zawie­rzy­łam całe moje życie oraz spra­wy nie­moż­li­we dla czło­wie­ka, sama pomagała.

Danuta

 

V. „Rycerz Niepokalanej” nr 7–8/2012

Grudzień 2011, woj. pomorskie

1 sierp­nia 2011 r. syn Tomasz spadł z rusz­to­wa­nia, z wyso­ko­ści ok. 1,5 m. Uraz gło­wy był bar­dzo poważ­ny. Syn był nie­przy­tom­ny. Zaraz po upad­ku dostał krwo­to­ku z ucha i został heli­kop­te­rem prze­trans­por­to­wa­ny do Akademii Medycznej w Gdańsku. Tam oka­za­ło się, że ma pęk­nię­ty oczo­dół, poła­ma­ną kość jarz­mo­wą z prze­miesz­cze­niem, stłu­cze­nie i obrzęk mózgu, krwiak na poty­li­cy wiel­ko­ści 12 cm, sze­ro­ki i wyso­ki na 3 cm. Rokowania były bar­dzo złe. W pierw­szym momen­cie toczy­ła się wal­ka o życie i został wpro­wa­dzo­ny w śpiącz­kę far­ma­ko­lo­gicz­ną. Lekarz powie­dział, że jeże­li prze­ży­je, to nie będzie mówił, sły­szał, widział, a nawet cho­dził. Było ogrom­ne prze­ra­że­nie i roz­pacz. Zamówiłam Mszę świę­tą. Prosiłam o modli­twę, kogo tyl­ko mogłam, odma­wia­łam róża­niec. Przyrzekłam, że będę odma­wiać codzien­nie Koronkę. Prosiłam Matkę Bożą rów­nież o wsta­wien­nic­two u swe­go Syna, i wszyst­kich świę­tych o pomoc. Po 6 dniach syn zaczął powo­li roz­ma­wiać, a po 10 dniach wol­no cho­dzić. Jak zeszła opu­chli­zna, moż­na było prze­pro­wa­dzić ope­ra­cję i zła­ma­nie to zosta­ło sca­lo­ne płyt­ką. 23 sierp­nia wyszedł już ze szpi­ta­la. Ma tyl­ko nie­do­słuch i bóle gło­wy, ale to jest cud, bo ina­czej nie moż­na tego nazwać. Głowę, a szcze­gól­nie to miej­sce, któ­re było uszko­dzo­ne, sma­ro­wa­li­śmy wodą z Lourdes.

Wdzięczna mat­ka

 

VI. „Rycerz Niepokalanej” nr 4/2011

14 grud­nia 2010, Bielsko-Biała

Syn z syno­wą 5 lat cze­ka­li na upra­gnio­ne potom­stwo. Lekarze nie dawa­li im szans, pro­po­nu­jąc meto­dę in vitro. Zaczęliśmy się gorą­co modlić, m.in. odma­wia­na była cały czas Nowenna Pompejańska. Do modli­twy włą­czy­li się nasi zna­jo­mi, krew­ni oraz gru­py modli­tew­ne. Odprawiane były Msze świę­te w ich inten­cji. Modliliśmy się nie­ustan­nie oko­ło trzech lat. Były chwi­le zwąt­pie­nia, ale nie usta­wa­li­śmy w modli­twie. Oboje zaczę­li się powo­li przy­spo­sa­biać do adop­cji. I oto wiel­ka radość – syno­wa poczę­ła. Ciąża jed­na cały czas była zagro­żo­na, a leka­rze zapo­wia­da­li, że poród będzie przed­wcze­sny. My jed­nak ufa­li­śmy Panu i modli­li­śmy się dalej. W paź­dzier­ni­ku uro­dził się zdro­wy wnuk Janek, któ­ry wno­si mnó­stwo szczę­ścia i rado­ści do naszej rodzi­ny. Codziennie dzię­ku­je­my Panu za ten cud Bożej miłości.

Teresa

 

VII. „Rycerz Niepokalanej” nr 4/2011

15 grud­nia 2010, Warszawa

Dwa lata temu zacho­ro­wa­łam na raka. Miałam prze­rzu­ty na narzą­dach rod­nych. Myślałam, że nie będę mogła mieć dzie­ci. Mąż codzien­nie powta­rzał mi, że widocz­nie Bóg tak chce i że jak wyzdro­wie­ję posta­ra­my się o adop­cję. Chcę dodać, że przez 7 lat nasze­go mał­żeń­stwa bez­sku­tecz­nie sta­ra­li­śmy się o potom­stwo. Po lecze­niu leka­rze stwier­dzi­li, że nie mam szans na dziec­ko. Zaczęliśmy sta­ra­nia o adop­cję. W tym cza­sie codzien­nie modli­łam się do Niepokalanej i powie­rza­łam Jej swo­je życie. W paź­dzier­ni­ku oka­za­ło się, że jestem w sta­nie bło­go­sła­wio­nym. Lekarz nie wie­rzył, że zaszłam w cią­żę i był prze­ko­na­ny, że i tak nie dono­szę dziec­ka. Stało się jed­nak ina­czej. Wbrew lekar­skim ocze­ki­wa­niom uro­dzi­łam zdro­wą córkę.

Marta K.

 

VIII. „Rycerz Niepokalanej” nr 7–8/2011

23 lute­go 2011, Gorzów Wielkopolski

30 lat temu przy pierw­szej cią­ży żona mia­ła poro­nie­nie okre­ślo­ne przez leka­rzy, jako samo­ist­ne. Przy następ­nej, po zmia­nie leka­rza i po dokład­nych bada­niach, któ­re odby­ły się w 5. mie­sią­cu cią­ży, oka­za­ło się, że żona jest nosi­cie­lem dwóch rodza­jów cho­ro­by odzwie­rzę­cej: tok­so­pla­zmy i liste­rio­zy. To one naj­praw­do­po­dob­niej bru­tal­nie znisz­czy­ły pierw­sze nasze dziec­ko w 3. mie­sią­cu macie­rzyń­stwa. Jakież było moje prze­ra­że­nie, kie­dy prze­czy­ta­łem, jakie skut­ki dla pło­du mogą wywo­łać te cho­ro­by. Nie moż­na już było zasto­so­wać poważ­niej­sze­go lecze­nia. Pomyślałem sobie, że jedy­nym ratun­kiem może być tyl­ko pomoc Pana Jezusa i Matki Bożej. Modliłem się przez 3 mie­sią­ce szcze­rą, choć może nie do koń­ca doj­rza­łą, modli­twą o uro­dze­nie zdro­we­go dziec­ka. Prośby moje zosta­ły wysłu­cha­ne. Syn uro­dził się zdro­wy i duży. Co wię­cej, po bada­niach oka­za­ło się, że cho­ro­by się na nie­go nie prze­nio­sły. Aby choć tro­chę podzię­ko­wać i pomóc ura­to­wać jed­no ist­nie­nie ludz­kie, posta­no­wi­łem odma­wiać przez 9 mie­się­cy róża­niec w inten­cji nie­na­ro­dzo­ne­go dziec­ka, któ­ry skoń­czy­łem w grud­niu 2010 r. Pomimo roz­licz­nych kło­po­tów i bar­dzo poważ­nej nie­ule­czal­nej cho­ro­by żony, czu­je­my opie­kę Bożą, za któ­rą z całe­go ser­ca dziękujemy.

Zbigniew

 

IX. „Miłujcie się!” nr 4/2014

„Zaufałam Bożemu miłosierdziu”

W Wielkim Tygodniu dowie­dzia­łam się, że u mojej sio­stry wykry­to guza na ner­ce i że ma skie­ro­wa­nie do szpi­ta­la. Diagnoza nie była pocie­sza­ją­ca. Kiedy do niej zadzwo­ni­łam, aby jej dodać otu­chy, była zała­ma­na. Niedawno w jej pra­cy zmarł na raka mło­dy chło­pak (sio­stra bar­dzo to prze­ży­ła), a ponad­to jej naj­lep­sza kole­żan­ka wal­czy­ła z tą samą cho­ro­bą. Za dwa dni przy­pa­dał Wielki Piątek i chcia­łam wte­dy roz­po­cząć modli­twę Nowenną do Miłosierdzia Bożego. Powiedziałam sio­strze, aby się nie mar­twi­ła i popro­si­łam ją, aby włą­czy­ła się do modli­twy, tym bar­dziej, że do szpi­ta­la mia­ła się udać dzień po pierw­szej nie­dzie­li po Wielkanocy, kie­dy to przy­pa­da świę­to Bożego Miłosierdzia. Ona jed­nak smut­no mi odpo­wie­dzia­ła, że po tym wszyst­kim, co ostat­nio widzia­ła, jakoś trud­no jej uwie­rzyć, że wszyst­ko dobrze się skoń­czy. Powiedziałam jej, że w takim razie ja będę wie­rzyć za nią. Gorąco pro­si­łam o uzdro­wie­nie Jezusa Miłosiernego, powie­rza­jąc Jego opie­ce leka­rzy oraz moją sio­strę. Błagałam, aby Bóg wzmoc­nił jej wia­rę. Niedzielę Miłosierdzia sio­stra spę­dzi­ła w sank­tu­arium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach wraz ze swo­ją cho­rą kole­żan­ką. Była u spo­wie­dzi i przy­ję­ła Jezusa w Komunii świę­tej. Całkowicie odda­ła Mu sie­bie na Jego wyłącz­ną wła­sność. W ponie­dzia­łek uda­ła się do szpi­ta­la, w któ­rym wyko­na­no tomo­gra­fię kom­pu­te­ro­wą. Okazało się, że guz znik­nął, a ner­ka jest zdro­wa! Następnego dnia sio­stra zosta­ła wypi­sa­na ze szpi­ta­la. Kiedy zadzwo­ni­ła, powie­dzia­ła tyl­ko, że to był cud. Pan Jezus uzdro­wił ją naj­pierw ducho­wo, a potem fizycznie.

Jezu, ufam Tobie!

Czcicielka Miłosierdzia Bożego

 

XI. „Rycerz Niepokalanej” nr 8/2007

Bytom

Wielka radość zapa­no­wa­ła w naszym domu, gdy oka­za­ło się, że ocze­ku­ję dru­gie­go dziec­ka. Szybko jed­nak zosta­ła zakłó­co­na tro­ską o maleń­stwo. Najpierw podej­rze­nie cią­ży poza­ma­cicz­nej, potem zagra­ża­ją­ce poro­nie­nie, leki na pod­trzy­ma­nie, wresz­cie szpi­tal. Przez cały ten czas odma­wia­łam Różaniec, Koronkę do Bożego Miłosierdzia, Koronkę do Matki Bożej Miłosierdzia i wie­le innych modlitw, pro­sząc o życie i zdro­wie dla nasze­go dziecka.

Ciąża zosta­ła utrzy­ma­na, więc wró­ci­łam do domu, do nasze­go stę­sk­nio­ne­go trzy­lat­ka. Nie na dłu­go jed­nak. W pią­tym mie­sią­cu cią­ży stra­ci­łam przy­tom­ność. Cud, że nie stra­ci­łam dziec­ka. Badania wyka­za­ły, że z dziec­kiem wszyst­ko w porząd­ku. Okazało się nato­miast, że to ja mogę stra­cić życie w trak­cie poro­du. Rozpacz, strach, ból i łzy. Zwłaszcza, gdy patrzy­łam na syna. Po powro­cie do domu w moje ręce wpadł jeden z nume­rów „Rycerza Niepokalanej”. Naprowadził mnie na Cudowny Medalik. Z wia­rą i zaufa­niem zało­ży­łam go na szy­ję, a Niepokalanej obie­ca­łam zło­żyć publicz­ne podzię­ko­wa­nie w „Rycerzu”, jeśli wszyst­ko dobrze się skoń­czy. W siód­mym mie­sią­cu cią­ży znów tra­fi­łam do szpi­ta­la. Zaczął mi gro­zić przed­wcze­sny poród. W 37. tygo­dniu cią­ży nastą­pi­ła akcja poro­do­wa. Dostałam wyso­kie­go ciśnie­nia. Z rzu­caw­ką oraz zagra­ża­ją­cą zamar­twi­cą wewnątrz­ma­cicz­ną pło­du tra­fi­łam na salę ope­ra­cyj­ną. Przeprowadzono zabieg cesar­skie­go cię­cia. Nie moż­na było podać mi nar­ko­zy, więc byłam w peł­ni świa­do­ma wszyst­kie­go, co się ze mną dzia­ło. Ciałem wstrzą­sa­ły drgaw­ki, myśli były roz­bie­ga­ne. Próbowałam się modlić, ale nic mi z tego nie wycho­dzi­ło. W koń­cu z ufno­ścią, na jaką mnie było stać, rze­kłam w duszy, kie­ru­jąc swe myśli ku Bogu: „Cokolwiek się tutaj wyda­rzy, niech będzie tak, jak Ty tego chcesz, Panie” – i cał­ko­wi­cie powie­rzy­łam sie­bie i dziec­ko Niepokalanej i Jej Synowi. Pokoju, jaki spły­nął na mnie w tym momen­cie, nie da się opi­sać sło­wa­mi. Zabieg prze­szedł bez dal­szych kom­pli­ka­cji. Dobry Bóg obda­rzył nas zdro­wą córecz­ką. Ja wyszłam ze wszyst­kie­go bez uszczerb­ku na zdro­wiu, a dziś pra­gnę spła­cić swój dług.

Dziękuję Niepokalanej Maryi oraz Jej Miłosiernemu Synowi za dar życia i zdro­wia naszej córecz­ki. Za ura­to­wa­nie mnie z nie­bez­pie­czeń­stwa utra­ty życia, za opie­kę i wspar­cie w tych trud­nych chwi­lach oraz za wszyst­kie łaski i wysłu­cha­ne proś­by, a św. Annie, mojej patron­ce, za wstawiennictwo.

Wdzięczna Anna R.

 

XI. „Rycerz Niepokalanej”, nr 9/2005

Bełchatów

Gdy w 1987 r. uro­dzi­ła nam się cór­ka, lekarz gine­ko­log powie­dział mi, żebym zanie­chał wię­cej dzie­ci, bo poślę żonę na tam­ten świat. Żona pierw­sze i dru­gie dziec­ko uro­dzi­ła przy pomo­cy cesar­skie­go cię­cia. Przez okres oby­dwu ciąż była na pod­trzy­ma­niu, lekach i zwol­nie­niu lekar­skim. Wziąłem sobie te sło­wa moc­no do ser­ca. Postanowiliśmy z żoną, że nie będzie­my mie­li wię­cej dzie­ci. Bóg jed­nak miał inne pla­ny, gdyż w 1989 r. żona ponow­nie zaszła w cią­żę. Rano żona uda­ła się do leka­rza, aby usu­nąć poczę­te dziec­ko. Lekarz prze­pi­sał żonie piguł­ki wcze­sno­po­ron­ne. Pewnego dnia wró­ci­łem z pra­cy. Żona mi mówi, że obser­wo­wa­ła przez okno ludzi, któ­rzy pro­wa­dzą tro­je dzie­ci i spodo­ba­ła się jej taka licz­na rodzi­na. Ale zapy­ta­ła jed­no­cze­śnie jak wycho­wa­my trój­kę dzie­ci, sko­ro ja piję, i mar­nu­ję pie­nią­dze i zdro­wie. Przyrzekłem żonie, że nie będę pił, a niech to dziec­ko się uro­dzi. Ale żona nie bar­dzo w to wie­rzy­ła. Chodziliśmy obo­je jak stru­ci, nie wie­dząc, co cze­ka nas w przy­szło­ści. Żona wybra­ła się do szpi­ta­la, aby umó­wić się na zabieg – usu­nię­cie cią­ży. W dro­dze oka­za­ło się, że nie ma pie­nię­dzy, któ­re były prze­zna­czo­ne na ten zabieg. Ja nato­miast w pra­cy, w tym samym cza­sie, mia­łem przy­go­dę z prą­dem. Podczas pod­łą­cza­nia grzej­ni­ka nastą­pi­ło zwar­cie. Stałem w ogniu i nie wie­dzia­łem, co się dzie­je. Jednak nic mi się nie sta­ło. Wróciłem do domu, żona zapła­ka­na opo­wia­da­ła, co jej się przy­da­rzy­ło. I wte­dy zro­zu­mia­łem, że Bóg nie pozwa­la nam tego dziec­ka usu­nąć. W naszym koście­le odby­wa­ły się misje para­fial­ne. Poszliśmy z żona na Mszę świę­tą. Nadal nie wie­dzie­li­śmy, jaką pod­jąć decy­zję. Podszedłem do kon­fe­sjo­na­łu, wyzna­łem swo­je bóle i grze­chy. Kapłan dał mi kil­ka przy­kła­dów inter­wen­cji Matki Bożej i pole­cił, żebym tę spra­wę powie­rzył Maryi. Po odej­ściu od kon­fe­sjo­na­łu uklą­kłem, pro­sząc ze łza­mi w oczach Matkę Bożą o ratu­nek. Ślubowałem Jej jed­no­cze­śnie, że w zamian do koń­ca życia nie wezmę alko­ho­lu do ust i wraz z moją rodzi­ną nie opu­ści­my żad­nej nie­dziel­nej Mszy świę­tej. Zaczęły się sza­re dni. Niepokój ustał, a żona czu­ła się dobrze. Kontrole u leka­rza potwier­dza­ły, że płód roz­wi­ja się pra­wi­dło­wo. 25 paź­dzier­ni­ka 1989 r. przy pomo­cy cesar­skie­go cię­cia uro­dzi­ła się cór­ka. Dziś ma 16 lat, jest zdro­wa i bar­dzo zdol­na. Tworzymy 5‑osobową rodzi­nę. To wszyst­ko zawdzię­czam Niepokalanej.

Burek

 

XII. „Miłujcie się!” nr 5/2014

„Miłosierdzie Boże ura­to­wa­ło moją wnuczkę”

Od same­go począt­ku życie nie­na­ro­dzo­ne­go dziec­ka mojej cór­ki Ewy było zagro­żo­ne. Przez czte­ry mie­sią­ce moja cór­ka nie­mal cią­gle prze­by­wa­ła w szpi­ta­lu z powo­du cią­głych krwo­to­ków w łoży­sku. Prosiłem Niepokalaną oraz św. Annę o pomoc, im obu zawie­rza­jąc tę spra­wę. Sytuacja była tak poważ­na, że cór­ka nie otrzy­ma­ła prze­pust­ki do domu na okres Świąt Wielkanocnych. Na począt­ku kwiet­nia, pod­czas spo­wie­dzi św. powie­dzia­łem do kapła­na nastę­pu­ją­ce sło­wa: „W maju koń­czę 11. ducho­wą adop­cję dziec­ka poczę­te­go, a nie mogę upro­sić łaski dla swo­jej cór­ki i poczę­te­go w jej łonie dziec­ka, aby mogło uro­dzić się żywe”. Ksiądz pole­cił mi „szturm” modli­tew­ny do Aniołów Stróżów. W domu zna­la­złem „sztur­mów­kę” – zestaw modlitw do Aniołów Stróżów o wypro­sze­nie łaski. Postanowiłem, że będę odma­wiał te modli­twy przez dzie­więć dni.

Na tydzień przed Wielkanocą leka­rze stwier­dzi­li, że łoży­sko mojej cór­ki jest odkle­jo­ne, oraz że są w nim skrze­py po krwo­to­ku. Patrząc po ludz­ku, w żaden spo­sób nie moż­na było zara­dzić tej spra­wie. Nie skoń­czy­łem jesz­cze nowen­ny do Aniołów Stróżów, a w Wielki Piątek roz­po­czą­łem kolej­ną nowen­nę w tej spra­wie – do Bożego Miłosierdzia, przed świę­tem Bożego Miłosierdzia, według roz­wa­żań o Bożym Miłosierdziu św. Tereski i św. Faustyny.

Moja modli­twa zosta­ła wysłu­cha­na. W ostat­nim dniu Nowenny do Bożego Miłosierdzia, a w przed­dzień świę­ta Bożego Miłosierdzia, leka­rze stwier­dzi­li, że łoży­sko jest przy­kle­jo­ne i nie ma w nim już żad­nych skrze­pów krwi. W tym też dniu moja cór­ka opu­ści­ła szpi­tal i do koń­ca cią­ży już do nie­go nie wró­ci­ła. 6 wrze­śnia uro­dził ślicz­ną cór­kę – Tereskę.

Bogu niech będą dzię­ki za Jego nie­skoń­czo­ne miło­sier­dzie! O tym jak modli­twa Koronką do Bożego Miłosierdzia otwie­ra nasze ser­ca na Boże dzia­ła­nie, tak mówił Pan Jezus: „Kapłani będą poda­wać grzesz­ni­kom, jako ostat­nią deskę ratun­ku; cho­ciaż­by był grzesz­nik naj­za­twar­dzial­szy, jeże­li raz tyl­ko odmó­wi tę koron­kę, dostą­pi łaski z nie­skoń­czo­ne­go Miłosierdzia Mojego. Pragnę, aby poznał świat cały Miłosierdzie moje; nie­po­ję­tych łask pra­gnę udzie­lać duszom, któ­re ufa­ją moje­mu miło­sier­dziu” (Dz. 687).

Dziękuję też Niepokalanej, św. Annie oraz Aniołom Stróżom – za wsta­wien­ni­czą modli­twę oraz za pomoc w tej sprawie.

Jerzy