Rządy dyktatora
Filipiny. Przełom lat 70. i 80. W kraju panuje totalitarny dyktator Ferdynand Marcos. Pod jego rządami z roku na rok sytuacja jest coraz gorsza. Korupcja rządu, organów państwowych, w tym szczególnie policji, coraz większa jest przepaść oraz podział między biednymi i bogatymi, ekonomiczna stagnacja, a także coraz bardziej otwarta i aktywna działalność komunistycznej partyzantki. Zwłaszcza na terenach wiejskich.
Zbliżają się wybory prezydenckie. Marcos rządzi już drugą kadencję, czyli w sumie ósmy rok. Zgodnie z konstytucją, nie może już piastować tego urzędu w kolejnej kadencji. Dlatego też rozwiązuje parlament – ale na tym nie kończy. Żądza władzy pcha go dalej. Likwiduje wolną prasę, więzi wszystkich opozycyjnych przywódców, a także siedem tysięcy żołnierzy i oficerów, którzy według dyktatora „myślą niepoprawnie”. Kolejnym celem miał być Kościół katolicki. Tym razem jednak spotyka się z wyraźnym sprzeciwem kardynała Jaime’a Sin’a.
W tych trudnych dla Filipin chwilach, kardynał stara się wspierać lud, głosząc kazania, zdecydowanie piętnując i oskarżając reżim panującego Marcosa. Wstawia się za więźniami politycznymi. To właśnie dzięki jego wstawiennictwu dyktator zwolnił w 1974 roku kilkuset więźniów przed Świętami Bożego Narodzenia. Kardynał nawołuje także do pokojowych działań na rzecz polepszenia sytuacji w kraju.
21 września 1972 r. prezydent Marcos ogłasza stan wojenny.
Śmierć Benigna Aquino
Stagnację i beznadziejną sytuację przerwało niespodziewane wydarzenie, które sprawiło, że Filipińczycy się przebudzili. Było to morderstwo Benigna Aquino z rąk ludzi prezydenta. Kim był ten człowiek? Opozycjonistą, który nie znosił kompromisów i nie bał się nagłaśniać rządowych skandali. Był członkiem parlamentu, zanim ten został rozwiązany. Gdy nastał stan wojenny i przyszedł czas aresztowań, Benigno był jednym z pierwszych, których uwięziono. W więzieniu, w całkowitym odizolowaniu od świata, przesiedział siedem i pół roku. Nagła choroba i konieczność operacji sprawiła, że dyktator wywiózł politycznego więźnia do Stanów Zjednoczonych, do szpitala w Teksasie. Tym samym chciał pozbyć się niewygodnego aktywisty i uniemożliwić mu powrót do kraju.
Mimo dystansu i pozornej wolności, Aquino nie zamierzał zostawiać swojego kraju w rękach dyktatora. Przez trzy lata studiował na Harvardzie, co pomogło mu w nawiązaniu kontaktów z filipińskim podziemiem. W sierpniu 1983 roku, pomimo pogróżek, poleciał do kraju. Benigno Aquino nie zdążył jednak nawet dotknąć stopą ojczystej ziemi, kiedy został zastrzelony.
To tragiczne wydarzenie, morderstwo z zimną krwią, był niczym piorun, zapowiadający głośną burzę. Trwająca 10 lat narodowa apatia została przerwana. Pogrążona w bólu i smutku wdowa po zmarłym Aquino chciała całkowicie odciąć się od polityki i poświęcić dzieciom. Jednak za namową kardynała Sin’a, niedoświadczona Corazon Aquino stanęła na czele społecznego ruchu. Duchowny wiedział, iż nikt tak jak ona nie uświadomi obywatelom, że Marcos ich okłamuje i prowadzi do katastrofy. W 1986 roku zdecydowała się wystartować w wyborach prezydenckich.
Waleczna Corazon wzywa do bojkotu
Mogłoby się wydawać, że Corazon nie ma żadnych szans w starciu z dyktatorem. Marcos był pewnym zwycięzcą w wyborach. Nie wziął pod uwagę wewnętrznej siły kobiety, wdowy po Benignie Aquino. To właśnie z nią, zwykłą kobieta, niewywodzącą się z politycznego establishmentu, mówiącą o sprawiedliwości i uczciwości, katoliczką podkreślającą swoją głęboką wiarę w Boga, to z nią utożsamił się cały naród Filipińczyków.
Zgromadzenie Narodowe ogłosiło wyniki wyborów: „wygrana” dyktatora. To „zwycięstwo” osiągnięto poprzez sfałszowanie wyborów. Wtedy Corazon dała znak, aby zbojkotować podane wyniki wyborów.
I tak też się stało. 22 lutego 1986 roku minister obrony i zastępca szefa sztabu generalnego, wraz z kilkuset wojskowymi, zbuntowali się. Wypowiedzieli posłuszeństwo Marcosowi i zabarykadowali się w forcie Aquinaldo przy Epiphanio de Los Santos Avenue (w tłumaczeniu na polski – Aleja Objawienia się Świętych), gdzie znajdowała się siedziba filipińskiego Ministerstwa Obrony. Ogłosili, że będą walczyć i prędzej umrą, niż oddadzą się żywi w ręce dyktatora.
Dyktator dał buntownikom 24 godziny. Ultimatum było jasne – albo skapitulują, albo zostaną rozstrzelani. Wiedzieli, że kilka czołgów lub eskadra śmigłowców na jeden rozkaz Marcosa unicestwiłaby ich. Skontaktowali się z kardynałem Sin’em. „Eminencjo musicie nam pomóc. Jeśli nie pomożecie, za parę godzin nie będzie nas wśród żywych” – poprosili.
Narodowa modlitwa
W powietrzu wisiało widmo krwawej konfrontacji. Kardynał – nie wiedząc, jak ratować wojskowych – skierował się do Tego, który wie wszystko. Na półtorej godziny zamknął się w kaplicy. Gdy skończył się modlić, już wiedział, co robić. Najpierw zadzwonił do kilku zakonów kontemplacyjnych w Manili i wezwał mniszki do postu oraz modlitwy, a następnie w katolickim radiu „Veritas” wezwał wszystkich Filipińczyków: „Wyjdźcie na ulice, stańcie pomiędzy siłami Enrile’a i Romosa a nadjeżdżającymi czołgami!”.
W kraju nastąpiła wielka mobilizacja w imię obrony braci i całego narodu. Z wszystkich domów i slumsów zaczęto wychodzić na ulicę. Ramię w ramię stawali obok siebie bogaci i biedni, starsi i młodsi. Po kilku godzinach Aleja Objawienia się Świętych była zapełniona dwumilionowym tłumem. Każda osoba miała w ręku różaniec. Zebrani na ulicy głośno się modlili. To było jedno wielkie nabożeństwo różańcowe. Ze wszystkich stron można było usłyszeć pieśni maryjne, a przy pospiesznie zbudowanych ołtarzach kapłani odprawiali niezliczone Msze święte. Pomimo strachu o swoje życie, ludzie nie wracali do domów. Trwali na nieustannym błaganiu Najświętszej Matki o wstawiennictwo i ratunek. Narodowa modlitwa trwała przez cztery dni i cztery noce. Równocześnie z ludem filipińskim, w trzech klasztorach kontemplacyjnych nieustanie odmawiały modły zakonnice. Pokornie wypełniały polecenie kardynała, który powiedział: „Idźcie do kaplicy i módlcie się. Módlcie się z rozłożonymi rękoma i pośćcie dopóty, dopóki nie powiem, że możecie przestać”.
Rozgromić tłum!
Dyktator wezwał wojsko do rozpędzenia tłumu. Na ulice wyjechały czołgi. Żołnierze kierujący nimi zobaczyli modlących się ludzi i ruszyli w ich kierunku. 25 pojazdów i sześć tysięcy uzbrojonych żołnierzy przeciwko dwumilionowemu bezbronnemu tłumowi!
Blade twarze, drżące ciała, uginające się kolana, płacz kobiet i krzyki małych dzieci. Czołgi były coraz bliżej. Wstrząśnięty tłum patrzył z niedowierzaniem. Zakonnice wyszły na przód zgromadzonych i uklękły. Podniosły do góry swoją jedyną broń, jaką posiadały, czyli różańce, i głośno zaczęły odmawiać modlitwę. Ich postawa pomogła otrząsnąć się Filipińczykom i dołączyć do sióstr. Jadące maszyny nie zamierzały się zatrzymać. Czy taki widok nie robi na nich żadnego wrażenia? Czy oni nie mają serc? Czy tam nie klęczą ich bracia, siostry, żony, dzieci, matki i ojcowie?
Nagle do sióstr podjechał pojedynczy czołg z samotnym żołnierzem, stojącym na wieżyczce. Mężczyzna zatrzymał maszynę przed klęczącymi i spojrzał na nich z zachwytem oraz łzami w oczach. Po chwili milczenia powiedział: „Czy mogłaby siostra modlić się głośniej? Moi ludzie w czołgu nie słyszą”. Zdziwiona tym, co usłyszała, zakonnica skinęła tylko głową. Żołnierz odpłacił się jej pogodnym uśmiechem. Chwilę później z czołgu wysiedli pozostali żołnierze i wszyscy razem upadli na kolana, włączając się do narodowej modlitwy.
Od innej strony kolejny czołg zbliżał się do zgromadzonego tłumu. W tym momencie przed zgromadzonych wysunęła się staruszka, poruszająca się na wózku inwalidzkim. Kobieta w ręku trzymała jedynie różaniec. „Możesz mnie zabić, bo i tak jestem już stara! Ale nie rób krzywdy tamtym ludziom!” – zawołała do kierującego czołgiem. Maszyna zatrzymała się kilka metrów przed kobietą…
Kolejne wydarzenie. W kierunku ludzi nadjeżdżał następny pojazd. Tym razem mała dziewczynka, trzymając bukiecik zerwanych stokrotek, podeszła do czołgu, który się przed nią zatrzymał. „Panie żołnierzu, niech pan nas nie zabija. Jesteśmy Filipińczykami, tak samo jak pan” – powiedziała i wyciągnęła w jego kierunku rączkę z bukietem kwiatów. Zaskoczony mężczyzna patrzył na nią z niedowierzaniem. Tak jakby właśnie w tym momencie zadał sobie pytanie: „co ja robię?”. Po chwili uśmiechnął się. „Nie bój się, maleńka, nie zabiję nikogo”. Zeskoczył z pojazdu, podszedł do dziewczynki, uklęknął przy niej i wziął stokrotki. Dziewczynka rzuciła mu się na szyję, czym rozczuliła żołnierza. Trwając w tym uścisku oboje się rozpłakali. Był to kolejny czołg – i kolejny cud.
Chwilę później pozostałe czołgi również się zatrzymały, a siedzący w nich żołnierze wyszli z nich. Wszyscy oniemiali patrzyli w górę. Stojący tłum nie rozumiał, co się dzieje. W tym kluczowym momencie filipińskiej armii objawiła się przepiękna Niewiasta. Jej piękno oszałamiało, a blask od Niej bijący oślepiał, ale nie raził. Cudowna twarz, błyszczące i pełne macierzyńskiej miłości oczy spoglądały na zgromadzony bezbronny tłum i żołnierzy. Wtedy przemówiła: „Stop, kochani żołnierze! Nie posuwajcie się dalej! Nie krzywdźcie moich dzieci”. Reakcja mężczyzn była natychmiastowa. Zostawili wszystko i dołączyli do tłumu, modląc się i śpiewając.
W pewnym momencie inne dzieci w tłumie podchwyciły pomysł małej dziewczynki i zaczęły podchodzić do żołnierzy z kwiatami w rękach, wręczając im je lub wkładały bukieciki w lufy czołgów i karabinów. Z kolei księża zbliżali się z szeroko otwartymi ramionami i w ojcowskim geście obejmowali zawstydzonych i skruszonych żołnierzy, którzy sami nie mogli uwierzyć, jak mogli słuchać dyktatora, wzywającego do rozgromienia modlącego się tłumu. Wszyscy wspólnie modlili się i śpiewali pieśni, wychwalające Pana Boga. W rozmodlonej rzeszy ludzkiej wyczuwalna była obecność Boga.
Kolejna odpowiedź Maryi
Marcos szybko dowiedział się o tym, co dzieje się na placu. Wydał kolejny rozkaz. Pozostała część armii miała rozpędzić tłum gazem. Zaprawieni w tego typu działaniach żołnierze rzucili pojemniki z gazem w kierunku ludzi. I wtedy stała się rzecz przedziwna. Nagle wiatr zmienił swój kierunek i zawartość gazowych puszek została skierowana w stronę żołnierzy. Duszący gaz nakazał im się wycofać. Atak powtórzono za kilka godzin. Maryja odpowiedział po raz kolejny – i tym razem również wiatr się odwrócił.
Kolejna klęska Marcosa. Zdesperowany dyktator nakazał ostrzelać ogniem z moździerzy twierdzę, w której schronili się dowódcy i kilkuset żołnierzy. Minęły dwie godziny, ale żaden strzał nie padł. Armia podległa dyktatorowi długo szukała celu… Mijały kolejne godziny, a twierdza nadal stała nietknięta. Wreszcie ustawiono działa pod odpowiednim kątem. Wszystko było gotowe, aby rozpocząć ostrzał. Tym razem zawiodły moździerze, które po prostu nie wypaliły. Okazało się, że wszystkie pociski to niewypały. Wysłane przez Marcosa helikoptery, które miały ostrzeliwać z góry, nie wykonały rozkazu, wylądowały pośród rebeliantów, przyłączając się do nich.
Bezkrwawy koniec
Czwarty dzień rewolucji przyniósł Filipińczykom wolność. Dyktator uciekł z kraju, a pani Aquino została mianowana prezydentem.
W tamtych dniach trwogi Filipińczycy mieli w sercach ogromną wiarę w Boga i całkowicie oddali się w opiekę Matce Bożej. Byli gotowi raczej ponieść śmierć w imię wolności, niż cofnąć się przed czołgami. Stała się rzecz niewiarygodna. To gorąca modlitwa sprawiła, że Matka Boża zatrzymała czołgi. Armię pokonała modlitwa różańcowa. Nikt nie zginął. Ze strony wojska nie padł ani jeden strzał.
Cały świat zadawał sobie pytanie – jak to możliwe, że rewolucja zakończyła się bezkrwawo i nikomu nie stała się najmniejsza krzywda? Nie da się tego inaczej wytłumaczyć, jak tylko interwencją Boga i pomocą Maryi. To był cud.
Kardynał Sin wiedział, że zmiany nie mogły się dokonać za pomocą karabinu, tylko poruszając ludzkie serca. Poprzez rewolucję miłości. Jakiś czas po zakończonej rewolucji kardynał powiedział: „Myślę, że scenariusz tamtych wydarzeń był pisany tylko przez samego Boga. Myślę, że całością akcji kierowała Najświętsza Maryja Panna. Byliśmy tylko aktorami. Ale nasza moc pochodziła od Boga. Jestem przekonany, że cała cześć, całe uznanie i cała wdzięczność powinna być oddana Najświętszej Maryi Pannie, a przez Nią Jej Synowi i z Nim Ojcu w niebie, bo Bóg naprawdę patrzył na nas łaskawym okiem, naprawdę błogosławił Filipiny i wszystkich nas dotknął swoją łaską”.
W czasie tej Różańcowej Rewolucji Matka Boża zniosła wszelkie podziały pomiędzy mieszkańcami. W tych najtrudniejszych chwilach bogaty stał obok biednego, stary z młodym, całe rodziny trwały w prawdziwej jedności. Nikt nie myślał o sobie, wszyscy pomagali i wspierali się nawzajem. To nie wspólny wróg, czy strach, zjednoczył naród filipiński, tylko wspólna modlitwa różańcowa zbliżyła do siebie cały naród. Odczuwało się obecność Boga i Matki Przenajświętszej.
Po tych pamiętnych czterech dniach, kiedy Filipiny miały już nową panią prezydent, a dyktator opuścił kraj, kardynał Sin ostrzegał, że przywrócona wolność jest nie tylko danym cudem, ale i cudem zadanym. „Problem dyktatorskich rządów rozwiązaliśmy w cztery dni, dlatego to, do czego doszło na Alei Objawienia się Świętych, było cudem. Jednak wyczerpaliśmy już należną nam pulę cudów; teraz musimy rozwiązywać nasze problemy przez mądre planowanie i ciężką pracę…”.
Do tej pory Filipińczycy dziękują Bogu za cudowne ocalenie ich życia i uwolnienie od rządów dyktatora.
Małgorzata Czernecka